W znakomitej antologii “Podróżnicy w Górach Olbrzymich”, będącej zbiorem historycznych relacji z podróży po Karkonoszach i Górach Izerskich, czytam tekst Johanna C. F. GutsMuthsa o jego wędrówce ze Świeradowa do Szklarskiej Poręby. Był rok 1796. O zejściu na Łąkę Izerską od północy GutsMuths pisał: “Jakże okropna sceneria otacza tu człowieka ze wszystkich stron; przyroda w ostępach Missisipi nie jest dziksza, surowsza i bardziej nieokiełznana; Las Turyński w porównaniu z tym tutaj to ogród, Harz to miły gaik”. Wielkoświatowe porównania powracają w opisie drogi z Łąki Izerskiej na południe, w stronę huty szkła – tam GutsMuths dopatrzył się “scenerii godnej dziewiczych ostępów Ameryki. Nieokiełznana rzeka przeciska się szumnie pomiędzy głazami, które zagradzają jej drogę (…); jej wody, być może ze względu na torfiasty grunt, są czerwonobrązowe, niczym piękne, przejrzyste piwo”. Izerski krajobraz jest w relacji GutsMuthsa przytłaczający: “Gdy szliśmy przez to pustkowie, wisiało nad nim posępne, zawilgłe niebo; nadciągnęły chmury i przykryły wierzchołki gór (…); krótko mówiąc, wszystko sprzysięgło się, by krajobraz uczynić jeszcze bardziej ponurym”.

Jakiś czas później idę szlakiem od schroniska Orle do Chatki Górzystów na Łące Izerskiej, a więc tą samą drogą, co GutsMuths, tylko w drugą stronę, i przeżywam swoiste deja vu. Bo teraz też chmury przykrywają wierzchołki gór; woda w Izerze nadal jest czerwonobrązowa; Łąka Izerska faktycznie może przypominać Wielkie Równiny Ameryki. Tyle tylko, że dziś w hucie szkła w Orlu nie pracuje już bez przerwy dwunastu majstrów, których wprawę w szklarskim fachu GutsMuths obserwował z wielką przyjemnością, a w Izerze nie mieszka już nikt, kto utrzymywałby się z pracy w lesie i hodowli bydła, bo ani tamtej huty, ani Izery już nie ma. Mimo to wyobrażam sobie, jak mogły wyglądać te osady zanim zniknęły – jak do huty w Orlu zwożono kwarc i wytwarzano szyby, jak do szkoły w Izerze biegły spóźnione na lekcje dzieci, jak toczyło się tu zwykłe życie.

Jeszcze później oglądam “Szklane serce” Wernera Herzoga i znowu przeżywam deja vu. Co prawda ta historia dzieje się w Bawarii, ale filmowa huta szkła równie dobrze mogłaby znajdować się w Orlu, a pasterz-prorok Hias swoje bydło mógłby wypasać na Łące Izerskiej. Oniryczne, powolne “Szklane serce” najbardziej znane jest chyba z tego, że Herzog zahipnotyzował niemal wszystkich występujących w nim aktorów. W efekcie bohaterowie snują się po planie jak ślepcy wpatrzeni w nieistniejącą przestrzeń, tocząc absurdalne rozmowy i absurdalnie trwając w rzeczywistości pozbawionej dla nich sensu od kiedy ich mistrz szklarski zabrał do grobu tajemnicę produkcji mistycznego czerwonego szkła – szklanego serca ich społeczności.

Nakładając “Szklane serce” na izerskie krajobrazy, uświadamiam sobie, że przecież te moje wyobrażenia minionej codzienności w dolinie Izery są równie absurdalne. Bohaterowie tych wyobrażeń zawsze są jak zahipnotyzowani, zastygli w swoich czynnościach, uwięzieni jak lalki w szklanej gablocie. Tego szkła nie da się rozbić. Nie da się już poznać hutników z Orla i pasterzy z Łąki Izerskiej, nawet przez spisane kiedyś źródła. Jedynym, co nas z nimi faktycznie łączy, co nas może łączyć, jest krajobraz – chmury przykrywające wierzchołki tych samych gór, czerwonobrązowa woda w Izerze, wielkie równiny na Łące Izerskiej.

Dodaj komentarz