W Selinuncie

W języku angielskim istnieje trudne do przetłumaczenia słowo serendipity. Oznacza ono przypadkowe, niezamierzone odkrycie lub, konkretniej, szczególną zdolność do przyciągania pomyślnych zbiegów okoliczności. Wyrażenie by serendipity oznacza mniej więcej tyle co polskie szczęśliwym trafem.

Takim właśnie szczęśliwym trafem, zupełnie przypadkowo, trafiliśmy do Selinuntu. Nie mieliśmy tego w planie. W przewodnikach po Sycylii, które czytaliśmy przed wyjazdem, na temat ruin tej dawnej greckiej kolonii można było doszukać się co najwyżej kilku łatwych do przeoczenia zdań. Internet nie został jeszcze zalany setkami zdjęć świątyni E i kręconych z lotu drona filmów znad schodzącego wprost do morza akropolu. Spośród starożytnych zabytków położonych w zachodnim narożniku sycylijskiego trójkąta dużo większą popularnością cieszy się Segesta z jej piękną dorycką świątynią. To właśnie do Segesty jechaliśmy tamtego dnia rano. Byliśmy już w drodze, kiedy szczęśliwym trafem M. wypatrzył na mapie nazwę Selinuntu z podkreśleniem oznaczającym miejsce warte odwiedzenia. I tak przyjechaliśmy do największego parku archeologicznego w Europie.

Selinunt był najdalej wysuniętą na zachód kolonią grecką na Sycylii. Niewiele wiadomo o jego historii. Założyli go VII wieku przed naszą erą koloniści z greckiej Megary i sycylijskiej Megary Hyblai – pisze o tym Tukidydes w Wojnie peloponeskiej. Selinuntczycy szybko popadli w terytorialno-polityczny konflikt z mieszkańcami Segesty. Spór ten, w różnych odsłonach, miał trwać przez następne kilkaset lat; do wielkiej historii trafił jako pretekst wykorzystany przez sprzymierzonych z Segestą Ateńczyków do podjęcia fatalnej w skutkach próby podporządkowania Sycylii w trakcie wojny peloponeskiej. Po klęsce Aten Segestańczycy zwrócili się o pomoc do Kartaginy. Tym razem szczęście odwróciło się od Selinuntu – w 409 roku p.n.e., po dziesięciu dniach oblężenia, miasto padło. Pod kontrolą Kartaginy Selinunt nigdy już nie odzyskał dawnej świetności. Ostateczny upadek nastąpił w czasie pierwszej wojny punickiej około roku 250 p.n.e., kiedy Kartagińczycy wysiedlili mieszkańców Selinuntu i zrównali miasto z ziemią, wycofując się przed naporem rzymskich legionów.

Dziś w miejscu dawnego miasta działa park archeologiczny, chroniący pozostałości świątyń, fortyfikacji, cmentarzy, ulic, placów i budynków mieszkalnych Selinuntu. Cały kompleks składa się z kilku oddzielnych obszarów, z których największe wrażenie robi wzgórze świątynne na wschodzie i akropol na południu, nad samym brzegiem Morza Śródziemnego. Na wzgórzu świątynnym stoi zrekonstruowana w latach pięćdziesiątych świątynia E, kiedyś poświęcona Herze lub Afrodycie. Jej wnętrze jest otwarte dla zwiedzających – turyści mogą wejść między kolumny, dotknąć zrujnowanych ścian opustoszałej celli. W oddali widać też akropol, z przykuwającym wzrok rzędem kolumn świątyni C. Prowadzi tam kręta droga przecinająca porośniętą kwiatami dolinę; idąc nią, co chwila mija się bielejące wśród zieleni gruzy starożytnego miasta, ślady dawnego Selinuntu.

Słowo serendipity, zupełnie przypadkiem, zawiera w sobie jeszcze dwa inne słowa – serenity, czyli spokój, i pity, czyli żal. Myślałem o tym, wchodząc między mury akropolu. Kolumny świątyni C, poświęconej Apollinowi, wytrwale stały w południowym słońcu, jakby dalej służyły swojemu bogu. Za nimi rozciągało się otwarte morze. Oprócz naszej małej grupy nie było tam nikogo, zupełnie inaczej niż poprzedniego dnia, kiedy zwiedzaliśmy tłoczną Dolinę Świątyń w Agrigento. Tu, w Selinuncie, panował spokój. I tylko szum morza zagłuszał wymowne milczenie historii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *