O szwajcarskim Śródziemiu

Tam

Na początku niech będą słowa. 

Lauterbrunnen: ze staro-wysoko-niemieckiego, “czysta, jasna woda”. Inne tłumaczenie: “grzmiąca woda”. Tak samo tłumaczy się nazwę rzeki Bruinena z języka sindarin. 

Silberhorn: z niemieckiego, “srebrny róg”. We Wspólnej Mowie: Silvertine. W sindarinie: Celebdil. W khuzdûl: Zirakzigil.

Wreszcie, “głęboka dolina”. Z sindarinu: Imladris. Po angielsku: Rivendell.

A teraz historia.

Do Lauterbrunnen przyjechaliśmy trzeciego dnia naszej samochodowo-pieszej podróży po Szwajcarii. Po ponad dwudziestu godzinach jazdy z Polski z noclegiem w aucie gdzieś pod Norymbergą, po gwałtownej burzy, jaka dopadła nas na powitanie w górskim masywie Alpstein we wschodniej Szwajcarii, po forsownym marszu na Fronalpstock nad Jeziorem Czterech Kantonów, a w końcu po przejściu wąwozem Aare tam i z powrotem, i jeszcze po wspinaczce wzdłuż wodospadu Reichenbach, byliśmy już tak zmęczeni, że czuliśmy się, jakbyśmy właśnie umknęli z jakiegoś koszmarnego pościgu. Było dopiero popołudnie, ale ledwo starczyło nam sił, żeby po zameldowaniu się na nocleg wyjść jeszcze na krótki spacer pod wodospad Staubbach.

Po powrocie do hostelu zasnęliśmy. Kiedy się obudziłem, był już prawie wieczór i chwilę mi zajęło, żeby przypomnieć sobie, gdzie jestem. Wyszedłem na zwrócony na południowy wschód taras; w dolinie zalegał już cień, ale na widnokręgu ściana gór jeszcze stała w blasku. Było ciepło, woda w rzece i w wodospadach głośno szumiała, a wieczorne powietrze pachniało kwiatami i liśćmi. Patrząc na przechodzące ulicą grupy turystów zacząłem wyobrażać sobie, jak dolina Lauterbrunnen mogła wyglądać sto lat temu, gdy leżące na jej dnie miasteczko było zaledwie zalążkiem turystyczno-narciarskiego kurortu, jakim jest dziś. Jakie wrażenie wywoływał ten krajobraz, zanim został na dobre zawłaszczony przez masową turystykę?

Bo właśnie taką dolinę – zapewne cichszą, spokojniejszą, może bardziej tajemniczą – zobaczył  młody John Tolkien. Ten krajobraz został w nim na długie lata, a jego powidoki znajdujemy w Hobbicie i Władcy Pierścieni.

Wyprawa

Do Lauterbrunnen Tolkien trafił wraz z grupą turystów z Anglii w lecie 1911 roku, mając zaledwie dziewiętnaście lat. Wyprawą, jak się wydaje, kierowała ciotka Tolkiena, Jane Neave – a z pewnością to właśnie ona zapukała pewnego dnia do drzwi młodego Johna i zaprosiła go do udziału w szwajcarskiej przygodzie. I faktycznie musiała to być przygoda dla dziewiętnastolatka, który po raz pierwszy opuścił rodzinną Anglię, by przez miesiąc przemierzać szwajcarskie Alpy. Tolkien wspominał później: “Szliśmy pieszo z olbrzymimi plecakami prawie całą drogę z Interlaken, głównie górskimi ścieżkami (…). My, mężczyźni, spaliśmy w spartańskich warunkach, często na strychach na sianie czy w oborach, ponieważ szliśmy, kierując się mapami, unikaliśmy dróg i nie zamawialiśmy noclegów, a skromne śniadania jedliśmy pod gołym niebem”. 

Przebieg szwajcarskiej wyprawy Tolkiena drobiazgowo zrekonstruował Martin S. Monsch w książce Switzerland in Tolkien’s Middle-Earth. Trasa wiodła z Interlaken przez Lauterbrunnen i Grindelwald, następnie do Meiringen, wielkim łukiem przez przełęcz Grimsel aż do Zermatt i w końcu do Sion, a być może nawet z powrotem nad Thun, jedno z dwóch jezior, między którymi leży Interlaken. Przejście tej długiej trasy zajęło wędrowcom ponad miesiąc, od końca lipca do początku września 1911 roku. 

W skład grupy, z którą podróżował Tolkien, wchodziło około dwunastu osób. Oprócz Jane Neave Johnowi towarzyszył także jego młodszy brat Hilary. Na niektórych odcinkach trasy Anglicy korzystali z usług przewodników, choć, jak sugerował później sam Tolkien, nie byli oni szczególnie doświadczeni. Grupa wypożyczyła też kilka mułów, na grzbiety których załadowano część bagaży. Skojarzenia narzucają się same – drużyna wędrowców, przemierzających górskie bezdroża i przełęcze, prowadzących juczne zwierzęta i poruszających się poza drogami, by w końcu dotrzeć do podnóży samotnej góry, jaką jest górujący nad Zermatt Matterhorn, to obraz jakby wyjęty spomiędzy stron powieści Tolkiena.

Lauterbrunnen

Zielona dolina Lauterbrunnen rozciąga się między wysokimi na setki metrów skalnymi ścianami. W strumieniu żłobiącym dno doliny, gdzie rozsiadło się małe miasteczko z białym kościołem o spiczastej wieży, łączą się wody siedemdziesięciu dwóch wodospadów, płynące później na północ, w stronę jezior Thun i Brienz. Na południu od miasteczka otwiera się oszałamiający widok na ośnieżone szczyty Alp Berneńskich. To krajobraz tak piękny, że aż nierealny. Fantastyczny. To prawda, Tolkien nigdy wprost nie potwierdził, że Lauterbrunnen było inspiracją dla jego Rivendell. A jednak badacze biografii i twórczości Tolkiena zgadzają się, że jeśli dolina elfów miałaby istnieć w rzeczywistości, musiałaby nią być dolina Lauterbrunnen.

Wystarczy zresztą rzut oka na akwarelę przedstawiającą Rivendell, którą namalował sam Tolkien jako ilustrację do amerykańskiego wydania Hobbita z 1937 roku. Ostatni Przyjazny Dom, jak nazywali dwór elfów z Rivendell mieszkańcy tolkienowskiego Śródziemia, kryje się między biało-szarymi ścianami piętrzącymi się po obu stronach doliny. W głębi, na ostatnim planie, sterczą ośnieżone szczyty Gór Mglistych. Dnem doliny płynie strumień – Bruinena, “grzmiąca woda”. W taki właśnie sposób można też tłumaczyć wywodzącą się ze staro-wysoko-niemieckiego nazwę Lauterbrunnen (choć bliższym tłumaczeniem byłaby woda “czysta”).

Ilustracja przedstawiająca Rivendell autorstwa J.R.R. Tolkiena. Źródło grafiki: https://scv.bu.edu/~aarondf/Rivimages/realriv.html

Martin Monsch zwraca uwagę na jeszcze jedno, mniej oczywiste powiązanie między Rivendell a szwajcarską doliną Lauterbrunnen. Scena ucieczki Froda do Rivendell przed ścigającymi go Czarnymi Jeźdźcami w pierwszej części Władcy Pierścieni do złudzenia przypomina historię ojca i syna uciekających przed królem olch, tytułowym upiorem z ballady Goethego:

Zapada już noc i wicher dmie.
Kto o tej porze na koniu mknie?
Z dzieckiem w ramionach, w mroku bez dna;
To ojciec z synkiem do domu gna.

– Dlaczego, synku, odwracasz wzrok?
– Nie widzisz, tato? Popatrz tam, w bok.
Król olch mnie wabi, korona mu lśni.
– To tylko mgła. Coś ci się śni.

Oczywiście zakończenie gonitwy w Królu olch jest mniej szczęśliwe niż w powieści Tolkiena, a Król olch nie nawiązuje w żaden sposób do Lauterbrunnen. Ale, jak wspomina Monsch, Goethe również odwiedził dolinę, a najwyższy z jej siedemdziesięciu dwóch wodospadów – Staubbach – stał się inspiracją dla innego utworu poety, Pieśni duchów nad wodami. Tak też Tolkien, jako miłośnik niemieckiej poezji i romantycznej estetyki, z pewnością mógł zapożyczyć od Goethego wątek upiornej pogoni i połączyć go z miejscem, które odwiedzili obaj.

Alpy Berneńskie

Po opuszczeniu doliny Lauterbrunnen John i jego towarzysze zaczęli pierwszy prawdziwie górski etap swojej podróży. Jak wspominał później Tolkien, “poszliśmy na wschód przez oba Scheidegge do Grindelwaldu, mając po prawej ręce Eiger i Mönch, i w końcu dotarliśmy do Meiringen. Rozstałem się z widokiem Jungfrau z wielkim żalem, podobnie jak z ostro odcinającym się na ciemnym błękicie Silberhornem”. 

Sięgające czterech tysięcy metrów szczyty Alp Berneńskich stały się w wyobraźni Tolkiena Górami Mglistymi, miejscem kluczowych wydarzeń zarówno w Hobbicie (znalezienie Pierścienia przez Bilba), jak i Władcy Pierścieni (pojedynek Gandalfa z Balrogiem). Górskie krajobrazy na ilustracjach wykonanych przez Tolkiena faktycznie przypominają Alpy. Niektórzy tolkieniści próbowali nawet nieco na wyrost przyporządkowywać opisane przez Tolkiena szczyty Gór Mglistych do rzeczywistych gór w Szwajcarii. Na przykład w wielkiej trójcy Eiger-Mönch-Jungfrau doszukiwano się tolkienowskich szczytów Caradhras, Fanuidhol i Celebdil, pod którymi kryły się korytarze krasnoludzkiej Morii, choć jako Celebdil Tolkien widział raczej ośnieżoną piramidę leżącego nieco dalej na zachód Silberhornu. Ten ostatni fakt Tolkien sam zdradził w liście do syna wysłanym ponad pół wieku po szwajcarskiej wyprawie, co tylko potwierdza, jak mocne wrażenie wywarł na nim alpejski krajobraz.

Równie głęboko Tolkienowi zapadły w pamięć obrazy tego, co widział pod górami. U podnóży szczytu Rottalhorn i w okolicach osady Trachsellauenen Tolkien musiał przechodzić obok wejść do opuszczonych kilkadziesiąt lat wcześniej tuneli górniczych, gdzie jeszcze w czasach Goethego wydobywano baryt. Inny tunel Tolkien widział zapewne z przełęczy Kleine Scheidegg – trwały tam wówczas prace przy budowie Jungfraubahn, kolei zębatej wiodącej aż na przełęcz Jungfraujoch, leżącej ponad trzy tysiące metrów nad poziomem morza. W ciemnościach tych wykutych pod Alpami tuneli młody John mógł, oczywiście, dostrzec krasnoludzkie kopalnie Morii albo podziemne królestwo goblinów z Hobbita.

Jeszcze innym pierwowzorem Morii mógł być dla Tolkiena głęboki wąwóz rzeki Aare, którym Tolkien prawdopodobnie przechodził po zejściu spod Jungfrau do Meiringen. Ciemny i długi wąwóz sam w sobie jest naturalnym tunelem; dodatkowo fragmenty wiodącego nim szlaku dziś są faktycznie poprowadzone wykutymi w skale korytarzami. Co więcej w czasach Tolkiena w najwęższym miejscu wąwozu był przerzucony wąski most. Jeśli trasa angielskiej wyprawy faktycznie wiodła przez wąwóz Aare, John musiał przez ten most przechodzić – tak jak wędrująca przez kopalnie Morii Drużyna Pierścienia musiała przejść przez Most Khazad-dûm.

Matterhorn

Kulminacyjnym punktem podróży Tolkiena do Szwajcarii była wizyta w Zermatt i wędrówka do podnóży Matterhornu. Każdy, kto chodzi po górach, z pewnością zna tę nazwę. Piramidalna sylwetka Matterhornu jest jak archetypiczny obraz Góry – stromej, surowej, budzącej grozę, szacunek i zachwyt. Będąc pod Matterhornem, podobnie jak w dolinie Lauterbrunnen, ma się poczucie nierealności, którego nie zaburzają nawet grupy tłoczących się wszędzie turystów. Szczyt tkwi samotnie pośród lodowo-skalnej pustyni, manifestacyjnie dominując nad krajobrazem i przyciągając wzrok każdego obserwatora. Jakby chciał być obserwowany. Jakby chciał być podziwiany.

Wyobrażam sobie, jak oszołomiony musiał być tym widokiem dziewiętnastolatek wychowany wśród zielonych równin i łagodnych wzgórz Worcestershire. Pustkowia wokół Matterhornu musiały być dla Tolkiena kompletnym przeciwieństwem krainy, z której pochodził. Były też najdalszym punktem na trasie jego szwajcarskiej wyprawy. I znów skojarzenia nasuwają się same. Młody Tolkien u stóp Matterhornu w oczywisty sposób przypomina swoich hobbitów wyrwanych z sielankowego Shire’u i rzuconych w świat, aby ostatecznie dotrzeć w cień wielkich gór – Ereboru w Hobbicie i Orodruiny we Władcy Pierścieni.

My też skończyliśmy swoją podróż po Szwajcarii u podnóży Matterhornu, choć, bardzo wygodnie, dotarliśmy tu kolejką z Zermatt. Po wyjściu z górnej stacji ruszyliśmy na kilkugodzinną wędrówkę malowniczym Szlakiem Pięciu Jezior; widoczny na każdym kroku róg Matterhornu błyszczał w słońcu. Gdy pod koniec trasy minęliśmy podłużne jezioro Stellisee i zaczęliśmy powoli schodzić w stronę Zermatt wąską ścieżką poprowadzoną trawersem, zatrzymałem się na chwilę, żeby jeszcze raz, w samotności, przyjrzeć się z bliska Matterhornowi. Przypomniały mi się wtedy słowa, które co roku wspominam na wiosnę, kiedy po ciemnych, zimowych miesiącach spędzonych w mieście ciało samo rwie się do podróży. “Chcę znów zobaczyć góry, Gandalfie, góry!”. Patrząc na samotną górę przede mną, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Tolkien, pisząc te słowa, musiał oczami wyobraźni widzieć ten sam krajobraz.

Z powrotem

Wkrótce po powrocie do Anglii Tolkien rozpoczął naukę na Oksfordzie. Początkowo kierunkiem jego studiów była filologia klasyczna, po pewnym czasie porzucił ją jednak na rzecz filologii angielskiej, gdzie podjął badania w zakresie literaturoznawstwa porównawczego. Ta zmiana pozwoliła mu w pełni poświęcić się tkwiącej w nim od dawna pasji do europejskich mitologii, ludowych opowieści i legend – jeszcze jako nastolatek Tolkien zaczytywał się w staroangielskim poemacie o Beowulfie, sięgał po islandzkie sagi, a w tym samym 1911 roku, kiedy odbył podróż do Szwajcarii, przeczytał fińską Kalewalę.

Studia komparatystyczne skłoniły Tolkiena do nauki języków, w których powstały badane przez niego teksty. Były też impulsem do tworzenia własnych, fikcyjnych języków, które trafiły do Hobbita, Władcy Pierścieni czy Silmarillionu jako języki elfów, krasnoludów i innych fantastycznych stworzeń. Wymyślanie języków na początku było filologicznym eksperymentem, zabawą ambitnego studenta. Ale Tolkien na tym nie poprzestał. Z czasem wokół swoich języków zaczął snuć pierwsze historie o ich użytkownikach i świecie, który zasiedlali. Tak powstało imaginarium Śródziemia.

Szwajcarska wyprawa dostarczyła Tolkienowi słów, obrazów i wspomnień, które stały się istotnym budulcem w procesie fantastycznego światotwórstwa. Echa nazw takich jak Lauterbrunnen słychać w mowie elfów; geografia Szwajcarii znajduje swoje odbicie w przeróżnych zakątkach Śródziemia; nawet niektóre wątki fabularne wydają się być oparte na przeżyciach Tolkiena i jego towarzyszy. Oczywiście są to tylko ślady i powidoki. Ale być może miłośnikom twórczości Tolkiena to wystarczy, żeby, patrząc na ściany Lauterbrunnen albo ośnieżony wierzchołek Matterhornu, przenieść się do Śródziemia. Choćby tylko na chwilę – tam i z powrotem.

Źródła

Humphrey Carpenter – J.R.R. Tolkien. Biografia

Johann Wolfgang Goethe – Król olch (tłum. A. Libera)

M.S. Monsch – Switzerland in Tolkien’s Middle-Earth

J.R.R. Tolkien, Douglas A. Anderson – Hobbit z objaśnieniami (tłum. A. Polkowski)

J.R.R. Tolkien – Władca Pierścieni (tłum. M. Skibniewska)

http://www.elendilion.pl/2007/08/12/jrr-tolkien-w-alpach/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *