Był duszny i pochmurny poranek, początek lipca. Mimo wczesnej godziny przy Placu Cudów w Pizie tłoczyły się już grupy turystów. Karnie trzymając się chodników przecinających zieloną murawę, zwiedzający wędrowali między kolejnymi punktami programu: baptysterium, katedrą, kampanilą. Oczywiście największe zainteresowanie budziła ta ostatnia – jedna z najsłynniejszych budowli na świecie i symbol Pizy. To pod nią gromadziły się największe tłumy, wyciągając ręce z aparatami i smartfonami, szukając najlepszego kadru, wymieniając się pomysłami na zdjęcie.
Zacząłem się zastanawiać: jak zrobić zdjęcie budynku, który każdy zna z setek innych zdjęć? I właściwie po co to robić? Czy kogoś taka fotografia zainteresuje? Czy ja sam jej potrzebuję? Przecież nie muszę mieć dowodu, że widziałem Krzywą Wieżę w Pizie. Pewnie jej zdjęcie będzie miało dla mnie wartość sentymentalną, ale ostatecznie wyląduje w archiwum z innymi zdjęciami, do którego wraca się może raz w roku. Zresztą z turystami wchodzącymi w kadr z każdej strony i tak ciężko uchwycić Wieżę w całej okazałości i niezasłoniętą.
Przez chwilę eksperymentowałem z kompozycją, przybliżałem i oddalałem obraz aparatu, śledziłem rytm arkad. I wtedy w zakratowanych, ale otwartych drzwiach jednego z dolnych pięter pojawiła się kobieta w czerwonej sukience. Przystanęła na chwilę, odwrócona twarzą do środka Wieży. Szybko zrobiłem jej zdjęcie. Po chwili kobieta poszła dalej, nieświadoma, że stała się bohaterką mojej fotografii.

Pomyślałem wtedy, że jeśli fotografować tak znane miejsca, to właśnie w ten sposób: szukać niespodziewanych bohaterów, skupiać się na detalach, uchwycać to, co przelotnie wyjątkowe i wyjątkowo przelotne. Pozwalać na ćwiczenia wyobraźni. Opowiadać historie. Pokazywać kontekst i tworzyć go.
Taki też ma być ten blog, choć jego tematem nie będzie fotografia. Będzie to blog o podróżach.
Można znowu zapytać: po co kolejny blog o podróżach? Po co kolejny raz wałkować to samo, opowiadając o miejscach, o których na pewno opowiedziano już w setkach artykułów na innych blogach i dziesiątkach filmów na YouTube? Ja sam musiałem sobie najpierw odpowiedzieć na to pytanie. Odpowiedź brzmi: bo chciałbym to zrobić inaczej. Zamiast przedstawiania praktycznych porad, relacji z wyjazdów i opisów miejsc, chcę pokazywać kontekst i tworzyć go, chcę opowiadać historie i pozwalać na ćwiczenia wyobraźni.
Naszymi przewodnikami będą książka, historia, film i tradycja. Zupełnie inaczej wędruje się przecież po górach Harz, kiedy ma się pod ręką “Fausta” i baśnie braci Grimm. Inaczej chodzi się ulicami Londynu, rozpoznając ślady przeszłości odciśnięte na nich jak skamieliny na cokole pod pomnikiem Karola I przy Trafalgar Square. Inaczej patrzy się na Islandię, szukając lokacji filmowych. I inaczej rozumie się Katalonię i śródziemnomorskie wyspy, słuchając Pieśni Sybilli.
Niech sama podróż stanie się tylko pretekstem.
Pretekstem dla kontekstu.